O górskich wyprawach z Aleksandrem Lwowem

Data spotkania: 12.02.2018 18:00

12 lutego gościem Klubu Podróżnika i Dyskusyjnego Klubu Książki działających w Miejskiej i Powiatowej Bibliotece Publicznej w Żninie był Aleksander Lwow – polski alpinista i himalaista, uczestnik wielu wypraw w Tatry, Alpy, Hindukusz, Pamir, Kaukaz, Himalaje i Karakorum. Film ze spotkania na YOU TUBE: https://www.youtube.com/watch?v=57EHehaHv7g&t=8s
Sprowadzenie do Żnina himalaistów nie jest rzeczą prostą, trwa to niekiedy kilka miesięcy. A kiedy termin jest już ustalony, to krótko przed planowanym spotkaniem, w wysokich górach coś się wydarza. Tak było w kwietniu 2013 roku, gdy gościł u nas Krzysztof Wielicki. Kilka miesięcy wcześniej (w styczniu 2013) rozegrał się dramat na Broad Peak, gdzie za swój sukces zdobycia wierzchołka tej góry dwaj polscy himalaiści – Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski – zapłacili cenę najwyższą – stracili życie. Z kolei w styczniu tego roku, po zdobyciu szczytu Nanga Parbat, życie stracił Tomasz Mackiewicz. Elisabeth Revol sprowadziła go na wysokość 7200 metrów, a sama zeszła niżej i dzięki temu ocalała, uratowana przez Adama Bieleckiego, Denisa Urubko, Piotra Tomalę oraz Jarosława Botora. – „Tomek Mackiewicz który zginął tam na Nanga Parbat był gościem ewidentnie postrzelonym w pozytywnym tego słowa znaczeniu, gdyż to była jego siódma próba na Nanga Parbat. Powtarzam: podobno weszli. Podobno. Wbrew pozorom ta akcja ratownicza na Naga Parbat nie opóźniła działania na K2, dlatego że dokładnie w tym czasie była zła pogoda w bazie na K2 i nikt i tak nie wychodził w góry” – powiedział Aleksander Lwow, który wspomniał także o wyprawie himalaistów na Broad Peak w 2013 r. – „Pytanie: dlaczego nie potrafili, a zwłaszcza Berbeka, bo Tomek (Kowalski) był młody, niedoświadczony, to był maratończyk ale nie himalaista tak naprawdę… Dlaczego tak doświadczony gość jak Berbeka, 59-letni, popełnił błąd polegający na tym, że nie zawrócił w odpowiednim momencie. A on właśnie dlatego najpewniej, że po pierwsze – miał zadawnione, niezapłacone rachunki z Broad Peak, po drugie – dlatego, że miał go na wyciągnięcie ręki, a po trzecie dlatego, że nie potrafił odpuścić” – usłyszano. Aleksander Lwow wspinał się od 1970 roku, a zaczynał w „Sokolikach” i Karkonoszach. Od 1971 r. był członkiem Klubu Wysokogórskiego we Wrocławiu (do momentu jego rozwiązania w 1998), a w latach 1994-2004 redagował i wydawał miesięcznik „Góry i Alpinizm”. – „Ten początek mojej kariery wspinaczkowej polegał głównie na tym, że zakochałem się w skalnym wspinaniu i wbieganiu po skale na zawodach wspinaczkowych. Bo oprócz robienia długich i trudnych dróg gdzieś tam w Tatrach, jeździłem na zawody wspinaczkowe do różnych krajów Europy” – powiedział, dodając przy tym, że jego środowisko miało jeszcze oprócz Sokolików Śnieżne Kotły w Karkonoszach. – „I one pozwalały nam naprawdę dobrze przygotować się do Tatr, a zwłaszcza do tatrzańskiej zimy, gdyż lepszych terenów treningowych na zimowe wspinanie niż Karkonosze właśnie poza Tatrami nie ma”. Na początku lat 70. Aleksander Lwow trafił w Tatry. - „Jako początkujący taternik miałem głowę nabitą lekturami typu „Komin Pokutników” Długosza czy „Moje góry” Bonattiego, i marzenia zupełnie okrojone – Zamarła Turnia, Wschodnia Mnicha i oczywiście Kazalnica. I o dziwo w krótkim czasie się okazało, że te marzenia błyskawicznie udało się spełnić. A potem nagle zaczęło się myśleć o przejściach zimowych tych dróg i w związku z tym należało każdego grudnia przyjechać do Morskiego Oka” – powiedział. Lwow zdobył cztery ośmiotysięczniki: Lhotse (8516 m n.p.m.) 14 maja 1986 r. z Tadeuszem Karolczakiem, Manaslu (8156 m) w 1984 r. z Krzysztofem Wielickim, Cho Oyu (8201 m) w 1987 r. z Tadeuszem Karolczakiem i Gasherbrum II (8035 m) w 1993 r. z Piotrem Snopczyńskim i Larym Hallem. – „To maszyna złożona z wielu trybików zdobywa górę, a na koniec szczęściarze - dwaj albo trzej, albo czterej najwyżej - osiągają wierzchołek” – powiedział i dodał, że dla niego wejście na Gaszerbrum II było ogromnym wysiłkiem w fatalnej pogodzie, w wichrze, we mgle. – „Po wejściu jeden z dwóch partnerów miał odmrożenia i oczywiście obcięto mu potem te paluchy u nóg. (…) Trzeba przyznać, że trzeba mieć kupę szczęścia w górach i tyle” – dodał. Lwow brał też udział w zdobywaniu szczytów: Mount Everest (zima 1979/80, 1986, 1991), K2 – 8611 m (1982 i zima 1987/88), Broad Peak – 8047 m (zima 1987/88), Dhaulagiri – 8167 m (1983, 1985), Yalung Kang – 8505 m (zima 1988/89). Himalaista uważa, że tylko lepsi partnerzy mogą nas czegoś nauczyć. – „Jeżeli w zespole to my jesteśmy najlepsi, to przeważnie zatrzymujemy się w rozwoju, gdyż nie mamy się od kogo nauczyć i jak rozwinąć” – powiedział himalaista, który uczył się od najlepszych – od Zawady, Kurtyki… Jako pierwszy Polak i jak dotąd najszybciej w historii wszedł na Pumori (7161 m, 7 godzin samotnie). W 1991 roku zorganizował i kierował międzynarodową wyprawą Polish Jack Wolfskin Everest Expedition. Przyznaje, że z górami to jest gorzej niż z dziewczynami: – „Dwa ani trzy życia nie wystarczą, żeby poznać, zaliczyć, zdobyć te chociażby najpiękniejsze i najsławniejsze. Niedawno w jakiejś telewizji spikerka zapytała pana Aleksandra, w odniesieniu do K2 w tej chwili i Nanga Parbat, czy często zawracał . – Powiedziałem, że częściej niż wchodziłem. I to zresztą święta prawda, bo tych zdobyć jest faktycznie o wiele mniej niż wejść, jeżeli podchodzimy sportowo do problemu, bo można wybierać takie góry, na które się prawie zawsze wejdzie. Ale lata mijają i ten satyryczny obraz obciążeń, które nosimy na grzbiecie, tych wspomnień, nie odbiega daleko od rzeczywistości. Nie ma chyba takiej sytuacji w górach, która gdybym ją sobie przypomniał, nie przynosiłaby od razu skojarzenia z tragedią w takiej właśnie sytuacji w górach. I to bardzo przeszkadza z wiekiem w zdobywaniu gór” – usłyszano. W 1999 Aleksander Lwow został „zbiorowym” laureatem Kolosa, przyznanym za zimową wyprawę na Everest. Od 2013 roku jest Członkiem Honorowym PZA. –„ Moje chodzenie po górach było motywowane wyczynem – powiedział i dodał: - Elektronika, nowoczesność, komputery, bajery, doprowadziły do absurdu cały ten himalaizm. I to zdobywanie Himalajów i umieranie w Himalajach, ludzie na oczach świata zdobywają ale i umierają, żegnają się z rodzinami na trzy minuty przed śmiercią. Mówię – dramat , moglibyśmy długo na ten temat gadać” – stwierdził. Zapytany jak się da wytrzymać w takim zimnie, odparł: - „Adaptujemy się”. Brnięcie w alpinizm i trzymanie się go, pomimo iż po drodze traci się przyjaciół, znajomych i partnerów oraz zdarzają się wypadki, w pewnym sensie tłumaczy myśl lekarza psychiatry związanego ze środowiskiem górskim profesora Zdzisława Ryna, która to myśl podoba się także Aleksandrowi Lwowowi, a mianowicie, że „góry dają nam przeżycia najwspanialsze, ale i najcięższe, a czasem nawet pozwalają zerknąć poza granicę życia nie odbierając go”. Jak to się więc dzieje, że doświadczeni alpiniści tacy jak Berbeka, Hajzer, Marciniak, czy wielu innych, giną w górach skoro mają tak wielkie doświadczenie? – "I tu podpowiem państwu dwa fakty: każdy z wymienionych tych gości miał co najmniej lub około 50 lat, a po drugie o przyczynach tragedii mówi się, a że tu odpadł, a że go trafił kamień, a że nie zawrócił w odpowiednim momencie. Ale nikt nie wskazuje na przyczynę tego zachowania. Otóż przyczyną jest długotrwały niedobór tlenu. O tym się nie mówi. Ale to długotrwały niedobór tlenu powoduje, że ludzie podejmują decyzje, których na poziomie morza nigdy nie podjęli. Podejmują błędne decyzje, nieprawidłowe. A dopiero w konsekwencji giną z różnych innych, błahych przyczyn” – powiedział Aleksander Lwow stwierdzając przy tym, że niedobór tlenu, wysokość, aklimatyzacja są rzeczami do końca nierozpoznanymi i niepewnymi. Aleksander Lwow odpowiedział także jak widzi przyszłość alpinizmu i himalaizmu. – „Dla takich ludzi jak ja to dalej oznacza już tylko turystykę i przyjemność, wino, kobiety i śpiew - jak to się powiada. Ale czy ten sportowy alpinizm rzeczywiście jeszcze uda się uratować, obawiam się że nie. A w każdym razie sportowy alpinizm schyłkuje na rzecz tego, co się dzieje w ramach komercji na różnych górach świata, a nie tylko na Evereście, chociaż tam szczególnie, bo też na Yalung Kangu, Gasherbrumie II, na Cho Oyu. Na tych górach dzieją się rzeczy niewyobrażalne. Liny poręczowe zaczynają się w tej chwili - i to obojętne czy od Nepalu czy od Chin - na Evereście w bazie, a kończą na wierzchołku. Jak się wepniesz w bazie to możesz niemal z zamkniętymi oczyma iść do wierzchołka. Szerpowie przygotowują drogę , zakładają drabiny , budują obozy, zaopatrują te obozy i cała ta rzesza w kluczowych dniach, kiedy jest okno pogodowe, wali na szczyt. W ubiegłym roku na Evereście było 487 bodaj osób na szczycie. A śmiertelność wynosi tylko 2 procent w tej chwili, podczas gdy w latach sześćdziesiątych śmiertelność wśród wchodzących wynosiła 35 procent. Dlaczego? Dlatego, że mamy bardzo lekkie butle tlenowe, że szerpowie noszą te butle na własnym grzbiecie, jak ktoś nie da rady sam, to mu rurkami będą podawać tlen do paszczy. Na kluczowym odcinku Uskoku Hilaryego szerpowie już kombinują, żeby założyć dwa ciągi lin – jeden do wejścia, a drugi do zejścia. A to się dzieje w obecności niezliczonych trupów albo ludzi, którzy jeszcze żyją, ale już wyglądają jak trupy i którym oczywiście nikt nie pomaga. (…) Zwłoki stanowią na tej górze punkty orientacyjne” – usłyszano. Mimo wszystko góry dla Aleksandra Lwowa są piękne, bo jak sam mówi: - „Z ręką na sercu, no gdzie zobaczymy takie piękne widoki, takie piękne pejzaże, gdzie zobaczymy tak wspaniałe obiekty pożądań, marzeń i to K2, które obawiam się jeszcze w tym roku nie będzie miało pierwszego wejścia zimowego. Ale góry… no cóż, będą czekać i zawsze warto w nie udać się, bo tam tylko piękno i marzenia” – powiedział na koniec himalaista. Aleksander Lwow jest też autorem kilku książek („Wybrałem góry” – 1990 r., Liny alpinistyczne” – 1991”, jednak dla miłośników gór ważna jest ta napisana w 1994 r. „Zwyciężyć znaczy przeżyć”, która z czasem stała się klasykiem gatunku. Jej drugie wydanie ukazało się w 2002 r., a w 2013 kolejne – „Zwyciężyć znaczy przeżyć. 20 lat później”. Na dniach ukaże się kolejna książka – „Zwyciężyć znaczy przeżyć. Ćwierć wieku później”. (Tekst i zdjęcia: Barbara Filipiak)